Kurczaki, ciężko jest.
Ciężko jest znaleźć sensowną ekipę. A już taką, która podejmie się remontu, tak, REMONTU, nie wykończenia mieszkania w stanie deweloperskim, nie skłamię jeżeli napiszę, że jest podwójnie ciężko. A jeżeli dołożę do tego fakt, iż przez większość trwania prac mieszkanie byłoby zamieszkałe to poszukiwania odpowiedniej firmy staje się być akcją 'mission impossible'.
Przez firmy jestem albo ignorowana, albo odsyłana z kwitkiem, że nie da się, że przecież moje mieszkanie jest w dobrym stanie (sic!!) albo słyszę taką kwotę, że sama nie mam ochoty na dalszą konwersację z takową firmą. Jeżeli miałabym mieszkanie prosto od dewelopera, najlepiej z docelowym układem ścian, elektryki i podłączeń wszelakiej maści - to problemu nie ma, w ofertach mogę przebierać jak w ulęgałkach. A pracownie projektowe takich klientów witają z otwartymi ramionami.
Nie powiem, nerw zaczyna mnie brać, do spółki z poczuciem bezsilności.
Czy naprawdę każdy kto chce przeprowadzić remont, większy lub mniejszy, musi wyprowadzić się z mieszkania na miesiąc lub dwa? Dlaczego ułożenie glazury czy odmalowanie metra kwadratowego ściany jest 2 razy droższe niż w przypadku nowego mieszkania? (od razu zaznaczam, że skucie płytek czy gruntowanie/drobne naprawy ścian to dodatkowa pozycja w wycenie) Dlaczego każdy idzie na łatwiznę? Ech.
Ciężko jest znaleźć sensowną ekipę. A już taką, która podejmie się remontu, tak, REMONTU, nie wykończenia mieszkania w stanie deweloperskim, nie skłamię jeżeli napiszę, że jest podwójnie ciężko. A jeżeli dołożę do tego fakt, iż przez większość trwania prac mieszkanie byłoby zamieszkałe to poszukiwania odpowiedniej firmy staje się być akcją 'mission impossible'.
Przez firmy jestem albo ignorowana, albo odsyłana z kwitkiem, że nie da się, że przecież moje mieszkanie jest w dobrym stanie (sic!!) albo słyszę taką kwotę, że sama nie mam ochoty na dalszą konwersację z takową firmą. Jeżeli miałabym mieszkanie prosto od dewelopera, najlepiej z docelowym układem ścian, elektryki i podłączeń wszelakiej maści - to problemu nie ma, w ofertach mogę przebierać jak w ulęgałkach. A pracownie projektowe takich klientów witają z otwartymi ramionami.
Nie powiem, nerw zaczyna mnie brać, do spółki z poczuciem bezsilności.
Czy naprawdę każdy kto chce przeprowadzić remont, większy lub mniejszy, musi wyprowadzić się z mieszkania na miesiąc lub dwa? Dlaczego ułożenie glazury czy odmalowanie metra kwadratowego ściany jest 2 razy droższe niż w przypadku nowego mieszkania? (od razu zaznaczam, że skucie płytek czy gruntowanie/drobne naprawy ścian to dodatkowa pozycja w wycenie) Dlaczego każdy idzie na łatwiznę? Ech.